Recenzja gry PS5

Horizon Forbidden West (2022)
Mathijs de Jonge
Maciej Kowalski
Ashly Burch

Na Zachodzie bez zmian 

Daj Boże taki koniec świata. Warstwa ozonowa nienaruszona, rzeki czyste i rwące, sosny jak okiem sięgnąć, ruiny dawnej cywilizacji niczym odłamki szkła wbite w zielony monolit. Co prawda dookoła
Oceniamy "Horizon: Forbidden West"
Daj Boże taki koniec świata. Warstwa ozonowa nienaruszona, rzeki czyste i rwące, sosny jak okiem sięgnąć, ruiny dawnej cywilizacji niczym odłamki szkła wbite w zielony monolit. Co prawda dookoła szaleją mechaniczne bestie, ale przecież nie ma takiej maszyny, której nie dałoby się naprawić. I takiej bestii, której nie próbowalibyśmy udomowić. "Horizon: Forbidden West", sequel wydanego przed pięcioma laty "Zero Dawn", to kolejna opowieść o świecie odzyskanym przez dziką przyrodę, którą nihilista nazwałby pewnie "monstrualną" albo "przerażająco obojętną". Na szczęście, po górach i dolinach nie oprowadza nas Werner Herzog, tylko Aloy – dziewczyna z łukiem i cybernetyczną dzidą, trochę Merida Waleczna, trochę Pocahontas, zazwyczaj bohaterka swojej własnej bajki. Za grzech wypisania się z kanonów urody współczesnego mężczyzny przed pokwitaniem i mutacją głosu zapłaciła w internecie, ale spokojna głowa – w przeciwieństwie do tuzów kultury fanowskiej, ma do roboty ważne rzeczy. 



Bombastyczny finał poprzedniej gry, w której Aloy obroniła ostatnią enklawę ludzkości przed zbuntowaną sztuczną inteligencją, okazał się zaledwie prologiem kolejnej przygody. Tajemnicza siła rozstraja kruchy ekosystem, materia organiczna ulega erozji, biologiczna hekatomba wydaje się kwestią czasu. Bohaterkę spotykamy w trakcie poszukiwań podzespołów systemu operacyjnego GAIA, który pozwoli wziąć drugi oddech umierającej planecie – okruszki na drodze bohaterki rozsypuje znany z "Zero Dawn" naukowiec Sylens (Lance Reddick, czyli pamiętny Zavala z "Destiny" oraz porucznik Daniels z "The Wire", pozostaje narratorem doskonałym – jego głos otula jak puchowa kołderka w mroźny wieczór). Droga wiedzie na tytułowy Zakazany Zachód, od rozległych obszarów pustynnych przez zaśnieżone górskie pasma, zielone kotliny i podziemne miasta aż pod zasypane piachem ruiny Las Vegas oraz skąpane w lazurowym blasku zgliszcza San Francisco. Z kolei spajająca wszystkie atrakcje otwartego świata fabuła pozostaje bijącym sercem gry. To wielowątkowy i precyzyjnie napisany tekst, którego sednem jest coś na kształt mesjanistycznej obsesji Aloy. Jasne, bohaterka uciekająca od bliskości, trzymająca przyjaciół na dystans i spalająca się na ołtarzu misji to jeszcze nie Dostojewski. Ale już nie hermetyczny świat fantasy, w którym pomniki trudno zarysować, a binarne opozycje bywają zarówno punktem wyjścia, jak i dojścia. 



Na Aloy czekają rozmaite wyzwania: od starć z maszynami i mediacji w waśniach najróżniejszych plemion przez eksploatację podziemnych grobowców i starożytnych ruin po warzenie mikstur, pracę w demobilu, zabawę w ornitologa, hodowlę jedwabników i wulkanizowanie opon. Wybaczcie, jeśli zbyt mocno tłukę w bębenek ironii. Ponieważ dożyliśmy czasów, w których termin "ubisoftyzacja" nie potrzebuje przypisu, spieszę donieść, że mapa w "Horizon: Forbidden West" wygląda, jakby ktoś zjadł miskę brokatu i zwrócił zawartość na globus. Przygodę rozpoczynamy na granicy z Zachodem, a tuż po jej przekroczeniu gra zaczyna pęcznieć niczym grzybnia. Poza wypełnianiem kolejnych misji głównych i pobocznych, będziemy wspinać się na brontozauro-żyrafy (służą za radar i punkty widokowe), zajmować posterunki i przyczółki wrogów, przejmować konwoje z zaopatrzeniem, polować na mechaniczną zwierzynę w desygnowanych strefach, namierzać sygnały z rozbitych dronów, rozwiązywać proste zagadki logiczno-przestrzenne i – oczywiście – zbierać tony niepotrzebnych gratów. Zła wiadomość: po kilkudziesięciu godzinach zabawy większość z tych czynności sprawia frajdę porównywalną z przerzucaniem węgla stopami. Dobra: projektując misje poboczne, twórcy nie poszli drogą na skróty – podobnie jak w pierwowzorze, pozostają one interesującą, fabularną nadbudówką; rozwijają naszą wiedzę o świecie i zamieszkujących go plemionach, rzucają światło na wydarzenia rozgrywające się za kulisami, wreszcie – bywają zarówno kameralnymi, chwytającymi za serce miniaturami, jak i komediowymi wariacjami na temat klasycznych, erpegowych tropów. W kluczowych momentach opowieści i przy węzłowych decyzjach Aloy może podążać za głosem serca, wysłuchać podszeptów rozumu bądź rozwiązać konflikt siłowo. I będę się upierał, że pozostawianie takiej swobody graczowi wpływa niekorzystnie na integralność tekstu – podobnie jak w cierpiącym na tę samą przypadłość "inFamous: Second Son", ewolucja bohaterki jest tak wyraźna i dramaturgicznie kompletna, że wszelkie próby kombinowania z jej charakterem oraz motywacjami stoją w sprzeczności z emocjonalną trajektorią opowieści. Aloy to fajna dziewczyna z własnymi lękami, obsesjami i marzeniami. Mechanika pozwalająca ulepić ją na nasze podobieństwo wydaje się po prostu zbędna.

 

Z orki na ugorze płyną, oczywiście, wymierne korzyści. Za większość nudnych bądź ekscytujących aktywności otrzymujemy punkty doświadczenia, a sam rozwój postaci  prowadzi do interesujących dylematów (czego, niestety, nie można było powiedzieć o pierwowzorze). Aloy może być skitraną w wysokiej trawie skrytobójczynią, specjalizującą się w walce na dystans łowczynią, przebiegłą zaklinaczką mechanicznych bestii, może też gustować w najróżniejszych pułapkach albo przemierzać świat niczym samobieżny czołg. Wyboru adekwatnego drzewka umiejętności warto dokonać jak najszybciej, gdyż konsekwencje strategii "jakoś to będzie" – zwłaszcza na wyższych poziomach trudności – będą opłakane. Kuriozalna ilość broni, zbroi, różnego rodzaju amunicji, materiałów do tworzenia przedmiotów oraz błyskotek, które taszczymy na plecach, jest mylącą sugestią elastyczności tego systemu. Jednak w gruncie rzeczy "Horizon" to po prostu kompilacja najlepszych hitów z ostatniej dekady: jeśli podejście zbójecko-napadackie znudzi Wam się w połowie gry i zechcecie przebranżowić Aloy na pogodną zielarkę albo żeńską wersję Adama Słodowego, czekają Was godziny żmudnego zbieractwa. Każdą maszynę wypada przed starciem zeskanować z bezpiecznego dystansu, zaznaczyć wrażliwe punkty, wyświetlić trasę patrolu, dobrać odpowiedni rodzaj broni i amunicji. Niektóre "zwierzaki" kiepsko znoszą kąpiel w kwasie, inne są wrażliwe na korozję albo ogień, a jeszcze inne nie spoczną, póki nie zawadzą o rozciągniętą pomiędzy drzewami żyłkę pod napięciem. Aloy ma do dyspozycji cały arsenał retrofuturystycznych zabawek, od rozmaitego rodzaju łuków i proc przez samonaprowadzające oszczepy i wyrzutnie ostrzy po narzędzia defensywne i unieruchamiające napastników. Precyzyjny ostrzał wrażliwych punktów na cielskach maszyn oraz demontowanie ich pancerza przynosi natomiast korzyści w postaci materiałów do craftingu. Z czasem nauczymy też Aloy zaawansowanych technik hakerskich i sami chwycimy za lejce – jeśli uważnie śledziliście materiały promocyjne, wiecie już, że starcia odbywają się nie tylko na lądzie, ale też pod wodą oraz w przestworzach. Na podorędziu bohaterka ma również włócznię, którą wyprowadzi serie prostych kombosów, zdetonuje ładunki wybuchowe wystrzelone zawczasu z krótkiego łuku oraz napompuje wroga niestabilną energią plazmową. Szwedzki stół. 



Nihil novi sub sole, lecz nie da się ukryć, że to satysfakcjonująca "pętla" rozgrywki. Po części dlatego, że "Horizon" pozostaje wyjątkowo przyjaznym oraz eleganckim koncepcyjnie tytułem, jeśli idzie o nawigację (od zarządzania ekwipunkiem przez klarowną strukturę misji po konstrukcję gigantycznego świata). Po części z powodu zmodyfikowanego systemu eksploracji, który przypomina, że "The Legend of Zelda: Breath of The Wild" podzieliło historię gier wideo na "przed" i po" (Aloy skorzysta tym razem m.in. z linki z hakiem, maski tlenowej oraz glidera pozwalającego szybować nad rozległymi pustyniami i dżunglami). Lecz chyba głównie dlatego, że niemal każda czynność sprawia tu nieskalaną, estetyczną przyjemność. Bez względu na to, czy odpalicie grę na leciwej peesczwórce, czy na PS5, możecie przygotowywać tren na gałki oczne i elegię dla obluzowanej szczęki. Pod względem technicznym, "Horizon: Forbidden West" to oczywiście 24-karatowe złoto (choć zmuszanie gracza do wyboru pomiędzy rozdzielczością 4K a 60 klatkami animacji na sekundę w tytułach first-party zaczyna powoli robić się nudne), lecz diabeł tkwi w samej koncepcji artystycznej. Świat, w którym Herzog nie miałby czego szukać, to królestwo rozwibrowanych kolorów, ekstremalnych kontrastów, światła zamieniającego krajobrazy we flamandzkie malarstwo oraz cienia nadającego wnętrzom impresjonistyczną aurę. To forma flirtująca z realizmem, lecz rozciągająca się pomiędzy skrajnymi, estetycznymi biegunami – fotorealizmem bujnej przyrody i dynamicznych warunków atmosferycznych oraz surrealizmem "odzwierzęcej" animacji maszyn – wypolerowanych na błysk, mieniących się wszystkimi kolorami tęczy, czasem kojarzących się z cyberpunkową klasyką, kiedy indziej przypominających gości z boschowskiego piekła.  



Trudno się na te czary z mleka napatrzeć, a przecież chodzi tu jeszcze o coś innego – o czystą, eskapistyczną frajdę, która rośnie wprost proporcjonalnie do jakości graficznych wodotrysków. Nie twierdzę oczywiście, że to ostatnia przystań, do której powinny dobić gry wideo. Ale jeśli ktoś potrafi obrócić podobną strategię artystyczną na swoją korzyść, najpewniej będzie to studio Guerilla Games. "Horizon: Forbidden West" to fabularnie interesujący, kompetentnie zrealizowany oraz wzniesiony na solidnych gatunkowych fundamentach symulator zbieracza złomu. To, jak wygląda i jak się rusza, zamienia go jednak w znacznie więcej niż sumę swoich składowych – nieodmiennie chodzi o świadomość, że warto było zostać graczem, choćby dla możliwości żywego uczestnictwa w tak efektownym procesie technologicznego postępu. Cóż, na tym polega piękno gier wideo – nie muszą być arcydziełami, by spełnić obietnicę tego rodzaju epifanii.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones